
Sekrety urody babuszki. Słowiański elementarz pielęgnacji – naturalna pielęgnacja, kosmetyki DIY – recenzja
Śledzę bardzo dokładnie wszelkie nowości książkowe o tematyce naturalnej pielęgnacji i kosmetyków DIY. Mam wiele poradników i książek z recepturami, ale jakoś nigdy ich nie zrecenzowałam. Czas to zmienić. Dziś chcę się z tobą podzielić recenzją na temat najnowszej książki – poradnika o tematyce naturalnej pielęgnacji.
Jakiś czas temu pojawiły się na rynku poradniki o tym jak Koreanki czy Francuzki pielęgnują urodę. Demakijażowe triki, masaż, olejowanie twarzy i inne ciekawostki zalały Internet i nawet kiedyś w sklepie byłam świadkiem jak dwie panie wymieniały między sobą spostrzeżenia na temat kilku kroków pielęgnacji cery wg jednej z książek.
Chcemy wzorować się na kulturze azjatyckiej, ponieważ to Azjatki uważane są za wzór do naśladowania w kategorii urody. Podążamy za Francuzkami, bo to co francuskie jest w dobrym guście. Mieszkamy jednak w Polsce i nie zawsze porady z dalekiej Azji są u nas osiągalne. Nie ma dostępu do niektórych składników, mamy inny klimat, kulturę i rytuały. Dlatego też ogromnie się cieszę, że powstała książka dla Słowianek, dziewczyn takich jak my Polki. Trochę szkoda natomiast, że pojawiła się tak późno i że napisała ją Słowianka mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, a nie na przykład jakaś Rosjanka czy Ukrainka albo Polka mieszkająca na słowiańskich terenach na stałe.
Książkę przeczytałam w przeciągu 2 dni, pochłonęła mnie tak bardzo, że gdyby nie obowiązki domowe, to przeczytałabym ją jednym tchem w ciągu wieczora.
Czy warto kupić książkę Sekrety urody babuszki. Słowiański elementarz pielęgnacji?
O tym zadecydujesz sama. Przeczytaj poniżej
Jakie widzę plusy i minusy poradnika.
Książka jest przepięknie wydana. Ryciny ziół i kwiatów cieszą oko i można poczuć się tak sielsko anielsko. Zakochałam się w tych ziołowych ilustracjach. Poradnik składa się z 15 rozdziałów. Jest wstęp opisujący tytułową babuszkę i jej rytuały związane z naturalną pielęgnacją i przygotowywaniem kosmetyków według starych ukraińskich receptur. Następnie rozdział jak przygotować się do robienia naturalnych kosmetyków, w jaki sprzęt należy się zaopatrzyć, a potem autorki omawiają przepisy i sposoby pielęgnacji ciała według kolejnych części ciała. Bardzo podobały mi się też poboczne tematy z sekcji porad – jak przygotować domowe SPA, jak przedłużyć trwałość szminki, jak pozbyć się zażółceń na paznokciach czy odnośnie depilacji. Niby poboczne tematy, a bardzo fajnie komponują się w całość.
Przepisy podane w książce są bardzo proste, a składniki łatwo dostępne. Nie trzeba ich zdobywać, zbierać czy zamawiać. Głównie opierają się na tym, co mamy w lodówce lub możemy kupić w najbliższej okolicy. Wiele receptur opiera się jedynie na owocach i warzywach. To naprawdę wielki plus, bo na pewno zachęci do naturalnej pielęgnacji osoby w różnym wieku i o różnym spojrzeniu na ten sposób dbania o urodę. Nie każdy bowiem jest tak „nawiedzony” na punkcie naturalnej pielęgnacji, by zbierać i suszyć zioła, robić maceraty czy przeszukiwać Internet w poszukiwaniu niszowych składników na krem. Książka z założenia ma dotrzeć do jak największej ilości odbiorców i swoją prostotą zarazić jak najwięcej osób. I tą rolę spełnia w 100%.
Czego mi w książce zabrakło?
Przede wszystkim nie wiadomo jak nazywa się ta słynna babuszka, której receptury mamy nakładać na ciało. Przez to książka staje się trochę mało wiarygodna, bo nie dość, że nie wiemy jak miała na imię, to jeszcze jej wnuczka Raisa Ruder (autorka książki) mieszka na stałe w USA. Trochę zabrakło tu tej słowiańskiej nuty. Szkoda, że autorką nie jest jakaś Swietłana Masłowa czy inna Jekaterina Pietrowna mieszkająca w jakiejś ukraińskiej wiosce. Wiecie, wtedy to byłaby prawdziwa bomba słowiańska, a tak mamy mieszankę słowiańskich receptur z amerykańskim stylem. To mnie trochę w książce razi. Poza tym autorka dość często nawiązuje do amerykańskich klientek, tego jak u nich sprawdza się ta czy inna maseczka. Jak na ukraiński zabieg zareagowała Samantha czy inna amerykańska Marry Ann. To moim zdaniem jest niepotrzebne. Nie wnosi nic wartościowego do książki, a wręcz przeciwnie poradnik staje się coraz mniej słowiański.
Innych rzeczy się nie czepiam, bo naprawdę książka bardzo mi się podobała. Mam kilka przepisów na oku, które z pewnością wypróbuję. Zobaczymy jak sprawdzą się na mojej skórze i włosach.
Książkę bardzo polecam, szczególnie tym, którzy lubią nakładać na ciało i włosy maseczki, okłady czy papki własnej roboty. W poradniku znajdziesz wiele inspiracji jak zadbać o włosy, usta, twarz czy stopy. Tak więc jeśli jeszcze nie czytałaś, koniecznie zrób sobie prezent i kup książkę Sekrety urody babuszki. Słowiański elementarz pielęgnacji! Ja polecam ją z całego serca.
A jeśli znasz już ten poradnik, koniecznie daj mi znać jak ci się podobał i które przepisy już wypróbowałaś.


-
Klaudia Jaroszewska
-
Monika Wielki Kufer
-