
Małe cele – wielki efekt
Ile razy w ciągu roku planujesz coś nowego i po 2-3 dniach opadasz z sił, bo brak ci czasu, zapału, środków? Zarzucasz pomysł i jedyne co czujesz to rozczarowanie, bo znów się nie udało schudnąć, zrezygnować ze słodyczy, sumiennie uczyć angielskiego przez 30 minut dziennie. Czujesz rozczarowanie, złość, obiecujesz sobie, że za miesiąc spróbujesz znowu. A może patrzysz w lustro i próbujesz przekonać samą siebie, że jednak nie masz nadmiaru kilogramów, słodycze to nic takiego, a angielski znasz w sumie całkiem dobrze. Też jestem jedną z takich osób i już nie raz obiecywałam sobie, że będę kładła się spać wcześniej, poświęcę więcej czasu na dodatkowy język, będę myła zęby za każdym razem jak zjem coś słodkiego. Życie bardzo szybko weryfikowało moje postanowienia i cele, i nie wychodziło z tego nic, bo jutro, bo za tydzień, bo dziś nie mam już siły.
Na Fanpage’u na Facebooku pisałam na początku września o tym, że zaczęłam stawiać sobie małe cele, bo z dużymi i długoterminowymi nie jest wcale łatwo. Chodzi o wytrwałość, bo najzwyczajniej w świecie nie mam w sobie na tyle wytrwałości, by trzymać się postanowień dłużej niż 2-3 dni. Szybko się wypalam, cele, które z początku wydają mi się ciekawe szybko tracą na wartości, motywacja do działania szybko opada, bo to takie monotonne wkuwać słówka czy pilnować mycia zębów po zjedzeniu batona.
Sporo myślałam dlaczego tak się dzieje. Co sprawia, że w jednej chwili mam mnóstwo energii i zapału i stawiam przed sobą nowe wyzwania, a za chwilę nie widzę w tym sensu? Doszłam do wniosku, że kładę na swoje barki zbyt wiele i postanawiam wytrwać zbyt długo w danym postanowieniu. Taki natłok zobowiązań sprawia, że nie wytrzymuję presji czasu, bo mam oprócz tego przecież swoje codzienne obowiązki. Poza tym czas, który przeznaczam na postanowienie nie daje mi szybkich rezultatów, przez co szybko tracę siły do działania.
Przykładem może być nauka języka obcego. Postanowiłam sobie jakiś czas temu, że codziennie będę uczyć się przez 30 minut języka obcego. W poniedziałki będę powtarzać rosyjski, we wtorek angielski, w środę hiszpański, w czwartek znów miał być rosyjski i tak na zmianę. Żeby było ciekawiej postawiłam na oglądanie filmów, słuchanie piosenek, a nie tylko na żmudne wkuwanie słówek. Udało mi się wytrwać 2 dni, bo obejrzałam jednego dnia serial po rosyjsku, drugiego dnia tłumaczyłam sobie piosenki angielskie, a trzeciego dnia na hiszpański nie starczyło już zapału. Nawet nie z lenistwa, ale z braku czasu i znużenia. Przyszedł kolejny dzień, a ja czułam zniechęcenie, bo przecież wczoraj zawaliłam. Od razu nachodziły mnie myśli czy to ma sens, czy znajdę czas, skoro wczoraj się nie udało. I tak pomysł spalił na panewce a jedyne co zostało to rozczarowanie i żal, bo miało być tak pięknie. Z czasem dochodziły wyrzuty sumienia, bo przecież gdybym wytrwała w postanowieniu to moja znajomość języków byłaby lepsza.
Teraz myślę że postanowienie nie miało racji bytu, bo nałożyłam na siebie zbyt wielki ciężar. Nie określiłam jak długo mam się tak uczyć języków (tydzień, miesiąc, przez rok) i przez to nie miałam celu do którego dążyłam. Po drugie nałożyłam na siebie za dużo, bo to naprawdę wyczyn uczyć się naprzemiennie 3 języków. Brak szybkich efektów i nieokreślenie terminu zakończenia powodowały zniechęcenie.
Teraz stawiam przed sobą małe tygodniowe cele. Określam dokładną datę od-do i wyznaczam tylko jedno postanowienie. Przekładając to na powyższą naukę języków postanawiam, że przykładowo od 26 września do 2 października codziennie o 19:00 będę uczyła się angielskiego przez 30 minut. Od razu też wyznaczam zakres materiału, szukam filmów, piosenek, tematyki słówek, na której będę bazować. Stawiam na tematy, które mnie zainteresują, aby budować motywację i zachęcać się do działania. Wybieram godzinę, kiedy nic i nikt nie będzie mi przeszkadzał. Jeśli po 3 dniach czuję znużenie i wkrada się monotonia i poczucie bezsensu, myślę o zrealizowanym już materiale i o tym, że już jestem na półmetku. To działa motywująco, bo nie mam przed sobą otchłani czasowej. Kiedy kończy się tydzień ja jestem zwycięzcą, bo zrealizowałam swój cel do końca. Czuję dużą satysfakcję i mam ogromną ochotę na kontynuację. Nie rzucam się od razu na kolejne języki, ale kontynuuję tylko ten jeden. Dopóki nawyk nie wejdzie mi w krew nie dokładam nic nowego. Chcę tym sposobem wyuczyć się nawyku codziennego uczenia się jednego języka. Dopiero kiedy opanuję jeden cel na tyle dobrze, że stanie się on naturalnym punktem dnia będę myślała nad rozszerzeniem postanowienia na nowe języki.
Powyżej opisałam moje działania na podstawie nauki języka. Ten plan działa też na innych płaszczyznach, wystarczy małe cele dostosować do swoich potrzeb. Łatwiej jest wytrwać na diecie tylko tydzień niż zakładać, że od razu damy radę pościć miesiąc. Wyrabianie nawyku mycia zębów po zjedzeniu słodyczy także wymaga czasu. Musimy się skoncentrować na nowej czynności, pamiętać że słodkie = wizyta w łazience. Tak jest ze wszystkim! Mimo, że mamy w dokumentach X lat ciągle uczymy się jak małe dzieci poprzez powtarzanie konkretnych czynności. To jak uczenie dziecka korzystania z nocnika, małego pieska żeby nie gryzł tapety czy kapci. Wyrabianie w sobie nawyku jest pracochłonne, ale warte swojej ceny. Po osiągnięciu zamierzonego celu czujemy się lepiej, zyskujemy nowe wartości więc warto się temu poświęcić.
Jestem ciekawa jakie wy stawiacie sobie cele, na jakich zasadach one funkcjonują. Może działacie podobnie do mnie albo macie inne sprawdzone triki? Czekam na informacje w komentarzach.

